U wejścia do portu w Horze wita nas ogromny portal świątyni Apollina z VI w. p.n.e. (nigdy nie została ukończona) - symbol wyspy reprodukowany w milionach egzemplarzy na widokówkach, t-shirtach i zapalniczkach.
Naxos, największa z Cyklad, położona w centrum archipelagu wyznacza zarazem środek Morza Egejskiego. Kształtem z grubsza przypomina romb, którego dłuższa przekątna ma ok. 60, a krótsza 40 km. Z 428 km kw. powierzchni to olbrzym wśród sąsiadek. W dodatku wznosi się tu liczący 1001 m n.p.m. Zas (Zeus), najwyższy szczyt na całym Morzu Egejskim. W pogodny dzień - a latem o inny niezwykle trudno - można stąd oglądać zatopione w szmaragdzie białe kruszynki innych wysp albo sycić oczy zielenią Naxos, najżyźniejszą z Cyklad.
Na ogrodzonych kamiennymi murkami tarasach rozłożyły się pola, sady, ogrody. Ciemna zieleń cytrusów, kilkusetletnie, srebrnolistne drzewa oliwne, winna latorośl. Na grządkach papryka, pomidory, bakłażany, arbuzy, melony, karczochy. Przy drogach figowce i krzewy granatu. Wszystko tu kwitnie i owocuje jak oszalałe.
W powietrzu unosi się woń dzikiego tymianku pomieszana z mdłym zapachem zioła, które mieszkańcy nazywają górską herbatą (napar z jego ususzonych liści usuwa zmęczenie, uspokaja, leczy zatrucia i oczyszcza krew). Uwijają się roje pszczół, pasą się krowy, a po kamiennych zboczach biegają łaciate kozy. Jest jak w raju. Miodem i mlekiem - ale też oliwą i niezłym winem - płynie Naxsos. Dzięki temu nie jest zdana na łaskę i niełaskę zaglądających tu od maja do września letników.
Poletka są wprawdzie niewielkie (gospodarstwa mają po kilka hektarów) i nie ma mowy o masowej produkcji żywności, ale za to wszystko ma doskonały smak.
I to pewnie ze względu na swoją samowystarczalność wyspa nigdy nie "otworzyła się" na świat, a jej mieszkańcy niezasłużenie uchodzą za mruków i gburów. Są po prostu zajęci swoimi sprawami i nie muszą zabiegać o względy turystów.
Niedaleko stolicy leży małe lotnisko, ale samoloty lądują tu dość rzadko (niesłusznie więc przewodnik Lonely Planet pisze o komercjalizacji wyspy, porównując ją do Paros). Poza portem w Horze i kilkoma plażami, jak Agia Anna czy Agios Prokopios nie spotkamy zbyt wielu turystów.
Miejsce, w którym nawet wbity w ziemię patyk za chwilę zakwitnie i wyda owoce, świetnie nadaje się do zamieszkania. Dlatego już w neolicie, 3500 lat temu, na Naxos żyli ludzie i - w przeciwieństwie do innych egejskich sąsiadek jak Paros czy Samos - ani na moment nie opuścili wyspy.
Ciągłość kulturową obficie poświadczają wykopaliska i wspaniałe zabytki. Najstarsza jest świątynia Yria powstała ok. 1300 p.n.e. Zachowało się z niej niewiele i raczej archeolodzy niż zwykli śmiertelnicy mogą się nią zachwycać. W miejscu tym odbywały się najpierw archaiczne obrzędy religijne, później kwitł kult Dionizosa, a w epoce chrześcijańskiej czczono św. Jerzego.
Z VII w. p.n.e. pochodzą wspaniałe kuros (kouros ) z Melanes i Apollonas - posągi nagich młodzieńców oraz ubranych kobiet. Nigdy nieukończone, leżą uwięzione w wielkich bryłach marmuru (chyba z braku lepszego wyjaśnienia przyjęto, że "inwestorom zabrakło pieniędzy").
Swoją drogą, marmurowe rzeźby z Naxos były słynne w całej Grecji. Tu powstały m.in. lwy, sfinks i rzeźbiony skarbiec jednego z największych i najbogatszych sanktuariów starożytności - apollińskiego Delos.
Ale miłośnicy architektury nie dla okruchów starożytności przyjeżdżają na Naxos. Zwabiają ich tu wspaniałe - choć maleńkie - kościoły z czasów panowania Bizancjum (od IV w. do 1207 r., kiedy podbiła wyspę Republika Wenecka). Na pierwszy rzut oka są tak niepozorne, że podczas tureckiej okupacji (1564-1821) nie stała im się żadna krzywda. To zazwyczaj miniaturowe bazyliki z szaro-brunatnego kamienia zwieńczone kopułką. W środku wspaniałe freski, które zachowały się w znakomitym stanie. Ochry, sepie, purpury, ślady złoceń - grekokatoliccy święci patrzą na nas ze ścian szeroko otwartymi oczami.
Większość kościółków usadowiła się bezpiecznie w niemal bezludnym sercu wyspy. Do najciekawszych należą Agios Mamas (VIII w.) w wiosce Sangri i leżący niedaleko Santa Nikolaos (XIII w.). Dalej Agios Ioannis Giroulas, który powstał na miejscu świątyni Demeter i po której odziedziczył marmurowe fragmenty kolumn, wspaniały Panagia Protothronis (z freskami z XI w.) w Halki, klasztor Panagia Drossiani (VI w.) koło Moni i wiele, wiele innych.
Żeby podziwiać te cuda, trzeba mieć jednak własny środek transportu. Ale wszędzie można wypożyczyć skuter bądź samochód, a jeśli ktoś ma dobrą kondycję, to wystarczy i rower (trzeba jednak przygotować się na trudne podjazdy i mieć ze sobą spory zapas wody). W zwiedzaniu pomagają dobrze oznakowane drogi (są strzałki z nazwą obiektu i datą jego powstania). Wiele kościółków jest jednak zamkniętych - da się tylko zajrzeć przez wąskie okno, ale jeśli ktoś się uprze, może poszukać w najbliższej wsi księdza, który ma klucze i poproszony wpuści nas do środka.
Arcyciekawe budowle pozostawili też po sobie Wenecjanie - skrzyżowanie wież obronnych i małych pałaców. Najświetniejszy z nich, Kastro, znajdziemy w stolicy wyspy (to stąd rządzili podległymi im Cykladami). Piękne łuki, mury obronne, wieże z herbami weneckich rodów. Do dziś w otoczonym murami Kastro żyją ludzie, toczy się handel, a w starych kościołach celebrowane są msze.
W głębi wyspy warto odwiedzić groźną twierdzę Apano Kastro koło Potamii i świetnie zachowaną wieżę Belonia, która góruje nad doliną Livadia w okolicy Galanado. I oczywiście wiele innych, na które natkniemy się po drodze.
Ostatnia fala "kolonizatorów", której siedliska zachowały się do dziś, to hipisi. Przybyli tu w latach 70. z tego samego powodu, co ich poprzednicy - Mykeńczycy, Turcy, Wenecjanie... Ciepło, żyzne ziemie, w dodatku można było zatrudnić się przy zbiorach i na zimę wrócić do Indii, gdzie jeszcze cieplej i taniej.
Hipisi, to plemię zdolnych budowniczych i rękodzielników, w okolicy najpiękniejszych plaż - Plaki, Kastraki, Pirgaki - w górskich jaskiniach czy wśród wielkich głazów mościli sobie lokum. Te "domy" przetrwały do dziś, a ich ściany wciąż zdobi hipisowskie malarstwo naskalne czerpiące natchnienie z podróży na Wschód. Można je odnaleźć, pytając wieśniaków, można nawet na chwilę zamieszkać. I nikt nas nie przegoni, bo mieszkańcy Naxos przyzwyczaili się od wieków do dziwnych przybyszów.
Kiedy lądowałem ostatnio na Krecie, przeraził mnie rozwój turystyczny wyspy. Ale po kilkugodzinnym rejsie znalazłem się na Naxos, w zupełnie innym świecie. Tu w małej portowej tawernie do szklanki anyżkowego ouzo czy wina wciąż dostaje się za darmo meze (przystawki) - nogę ośmiornicy z grilla czy choćby pół jajka na twardo, plaże są wciąż piękne i puste, w sklepie leją wino z beczki i nikt się nie dziwi, kiedy ktoś zamiast w hotelu zamieszka wprost na plaży.
Żyje się tu jak za dawnych czasów, zanim Grecję zalali tygodniowi wczasowicze z całej Europy. I tylko dziwi, że w tawernie starzy Grecy wyjmują z portfela nowiutkie banknoty euro zamiast drachm.
Cyklady to grupa 39 greckich wysp na Morzu Egejskim. Ich znakiem rozpoznawczym są pobielone wapnem foremne domki przylepione do stromych zboczy, rzędy wiatraków na wzgórzach, suszące się na sznurach ośmiornice... 3000 lat p.n.e. powstała na Cykladach najstarsza kultura europejska.
Naxos liczy 200 tys. mieszkańców, z których większość mieszka w stolicy, Horze, zwanej również Naxos Town. Sezon na tej wyspie rozpoczyna się w maju i trwa do końca września, szczyt przypada na sierpień. Nocleg na kempingu we własnym namiocie kosztuje pięć euro, w pensjonacie 25 (w sierpniu drożej o 50, a nawet 100 proc.).
Naxos ma dobre połączenia promowe z Kretą, Pireusem i Cykladami. Najlepiej więc dolecieć z Polski albo z Berlina czarterem, np. na Santorini lub na Kretę, a dalej już promem na Naxos.